Nie ukrywam, że przy pogodzie takiej jak dzisiejsza (czytaj: słonecznie, cieplutko, niemal bezwietrznie) granie na komputerze nie jest pierwszą rzeczą, która przychodzi mi na myśl. Dodatkowy czynnik w postaci mojego netbooka - który cierpi obecnie na rozdwojenie jaźni i nigdy nie wiadomo, jaki system operacyjny znajdzie się na nim kolejnego dnia - bynajmniej nie zachęca do pogrążenia się w bliżej nieokreślonej produkcji.
Przyznam szczerze, że nie grałam w tym tygodniu. Zupełnie. Poza jakąś irytującą podróbką Jeweled na smartfony nie poświęciłam czasu na jakiekolwiek strzelanie, bieganie z mieczem, mordobicie ani rozwiązywanie dziwnych zagadek. Trochę to wina braku czasu, trochę - jak na mój gust - sezonu ogórkowego. Na Steamie ciągle nie ma letniej wyprzedaży i wszystko się sypie.
Update: ładujcie to i módlcie się, bracia i siostry!
Uznałam jednak, że z braku laku nakreślę kilka paragrafów mojej opinii na temat dwóch spraw, które mnie gryzą od dłuższego czasu. Po pierwsze, dlaczego tylu ludzi robi let's play - które, nomen omen, nie jest do końca legalne, o ile czerpią z tego zyski - skoro ewidentnie nie ma pojęcia o tym, jak mówić w taki sposób, żebym nie dostawała k@#$%&$ po kilku minutach? Często po dłuższej wizycie w Internetach budzi się we mnie poczucie, że warto by było wyjechać do jakiejś małej miejscowości w Australii i uczyć tamtejszą młodzież o Sylvii Plath. Problem? Na ten moment nie jest to możliwe, dlatego piszę ten wątpliwej jakości felieton, który później wyląduje także na moim FB, Twitterze i Google+.
Wracając do tematu let's play: większość ich twórców jest, niestety, co najwyżej przeciętna. Humor opiera się w dużej mierze na powtarzaniu głupkowatym głosem/przeinaczaniu dialogów bohaterów. Poza aspektem czysto praktycznym - "zatrzymałam się i nie wiem, co mam dalej robić" - nie widzę sensu w ich oglądaniu, chyba że Twoim fetyszem, drogi Czytelniku, jest oglądanie dorosłych facetów piszczących jak małe dziewczynki podczas grania w survival horrory, tudzież pryszczatych nastolatków budujących monstrualne męskie członki w Minecrafcie. Przy czym to drugie może Cię narażać na bycie oskarżonym o pedofilię.
Mój drugi butthurt: gry psują wyobraźnię. Gry mają negatywny wpływ na dzieci! Serio? Jeśli jesteś rodzicem i powtarzasz takie zdanie jak mantrę, to pragnę Cię poinformować, że to Ty masz coś nie tak z wyobraźnią. Co więcej, brak Ci kluczowej dla każdego człowieka umiejętności brania odpowiedzialności za własne błędy. Jeśli dziecko nie potrafi skupić się na lekcji, bo myśli o grze komputerowej, to znaczy, że gdzieś popełniłeś błąd.
Rodzice mają zwykle skłonność do rozpuszczania swoich dzieci. Nie rozpieszczania, bycia kochającymi, troskliwymi opiekunami; rozpuszczania, dawania tego, czego dziecko może chcieć. Na każdym kroku i bez myślenia o konsekwencjach. Albo, co gorsza, bycia niekonsekwentnym.
Nie miał to być jednak wykład z pedagogiki, więc przejdę do konkretnego przypadku: dziecko gra w grę komputerową, w której bohater wyskakuje przez okno, by odbić się jak gumowa piłeczka od chodnika i polecieć dokądś dalej. 8-latek, zachęcony perspektywą skakania po całym mieście spada z 6. piętra i ginie na miejscu. Oczywiście, winna jest tu gra, a nie rodzice, którzy nie raczyli poświęcić dziesięciu minut na to, by przypomnieć dziecku, że jest to tylko fantazja autorów.
Jeśli chcesz, by Twoje dziecko - teraz albo w przyszłości - nie burzyło się na Ciebie i jęczało, że ono chce jeszcze pięć miiiinuuuuut, to weź sprawy w swoje ręce i, uno, naucz się być konsekwentnym, dos, znajdź jakieś inne zajęcie, zamiast wciskać kilkulatkowi komputer/tablet/smartfon, a samemu siadać wygodnie przed telewizorem i oglądać powtórkę serialu. Inaczej za kilka lat Ty i tak zapomnisz o serialu, ale Twoje dziecko nie zapomni Tobie.
A od gier wara, bo twórcy adresują do konkretnych grup wiekowych i rodzice powinni dopilnować tego, żeby gry do owych grup wiekowych trafiały. Amen.